4Risk

Odwiedzona przez Ciebie strona internetowa korzysta z tzw. cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Zamknij komunikat.

Strona główna » Ekstremalne wyczyny » annapurna » Piramida Carstensz 2007, Annapurna Klub

Piramida Carstensz 2007, Annapurna Klub

01-04-2010

W końcu dotarłem do cywilizacji i mogę napisać kilka słów o udanym wejściu na Piramidę Carstensz. Z tego co wiem jest to 8, 9 i 10 polskie wejście. I Annapurnie brakuje Mount Vinson do kompletu szczytów Korony Ziemi. Jako jedyni w Polsce zamierzamy oferować Koronę regularnie. A więc od początku:

Dolecieliśmy szczęśliwie na Papue. I stamtąd mieliśmy polecieć misyjną linią lotniczą do Beogi jak to było planowane. Ze względu na to, że trwały tam walki plemienne zmieniliśmy plany i za radą misjonarzy polecieliśmy do Sugapy gdzie miał być pokój i nie buntujący się tragarze. Po wylądowaniu zobaczywszy nagich ludzi lub prawie nagich i bardzo oryginalnie wystrojonych wszyscy rzucili się do robienia zdjęć. Oni rzucili się na nas i powiedzieli że żadnego tragarza nie będzie. Po 2 godzinach przeprosin zgodzili się jednak pójść. W ciągu jednego dnia mieliśmy dojść do Pugapy, zajeło nam to jednak 3 dni. I mimo tego ze zamiast przedzierać się przez dżungle szliśmy niby ścieżką między wioskami to lekko nie było. Po dotarciu do Pugapy dotychczasowi tragarze uciekli. Okazało się że trwają wszędzie wojny plemienne i że zginęło ostatniej nocy 5 osób. I że nikt z nami nigdzie nie pójdzie bo jak zostawią wioske bez ochrony to wioska zginie. Dosyć załamani tą sytuacją czekaliśmy. W końcu doszliśmy do wniosku że trzeba się wrócić do miejsca gdzie wylądowaliśmy, żeby spróbować pierwotną drogą. Okazało się że powrót też nie jest możliwy, bo tam też wybuchły walki. Zostaliśmy odcięci.. W końcu tragarze zgodzili się pójść z nami do kopalni złota Grassberg, która znajduje się co prawda pod naszą górą, ale nie wydaje zgody na wejście na swój teren. Grassberg- najbogatsza i największa na świecie kopalnia złota i miedzi. Nie wpuszcza z zasady wspianaczy na swój teren bo po pierwsze dużo bardziej opłaca im sie kopanie złota, a po drugie nie chce aby w gazetach ukazywały się zdjęcia katastrofy ekologicznej która ma tam miejsce. My jednak nie mieliśmy wyjścia, a po drugie liczyliśmy na to, że uda się nam znaleźć przejście przed kopalnią do bazy. Po 4 dniach wedrówki w deszczu i bagnie naszym oczom ukazała się droga jezdna. A więc jednak kopalnia. Próby szukania skrótu nie udały się. Ochrona zapewne wywali nas skąd przyszliśmy. Zdarzył się jednak cud. Ochrona za wcale niemałą oplatą przemyciła nas w miejsce gdzie lądują helikoptery pod Carstenszem, tzw. Zebra Wall. Udało się. Docieramy do bazy kolejnej nocy i od razu decydujemy się na wejście szczytowe. Cała droga ubezpieczona jest poręczówkami, ale też cały czas trzeba się wspinać. Trudności głównie 3 i 4. Są również miejsca piątkowe. W końcu docieramy do najtrudniejszego miejsca na trasie- uskoku grani o wycenie siódemkowej. W tej chwili jednak miejsce to omija się 20- metrowym mostem linowym którego pokonanie dostarcza wielu osobom ogromnych trudności. Jeszcze kilka trudnych i eksponowanych miejsc na grani i w pięknej pogodzie stajemy na szczycie gdzie spędzamy około godziny czasu. Powrót zjazdami. Szczyt zdobyty, ale co dalej? Nie mam tragarzy i bardzo boimy się zejścia do Beogi z ciężkimi bagażami przez bardzo stromą dżungle. Decydujemy się na dosyć desperacki krok próby przejścia przez kopalnie. Wchodzimy na jej teren i przez 1,5 godziny marszu nikt nas nie zatrzymuje. Wkoło jeżdżą największe na świecie ciężarówki, krajobraz jest księżycowy. W końcu dochodzimy do biur i jakimś cudem łapiemy autobus z robotnikami na dół. On jednak reflektuje się i wzywa ochrone. Nie pomagają prośby i błagania. Z powrotem pod Zebra Wall. Próbujemy dzwonić do kierownictwa. Odpowiedź jest jedna. Wracać przez dżungle. Dodatkowym problemem jest to że byliśmy przygotowani na dużo krótszą trasę, więc skończyło się nam jedzenie więc tym bardziej nie mamy jak wrócić pieszo. Władze kopalni zdecydowanie odmawiają przejścia przez swój teren. Prosimy o pomoc Ambasadę Polska, która obiecuje naciskać firme Freeport. Po 3 dniach bez jedzenia stwierdzamy że może poinformowanie prasy o naszej sytuacji coś pomoże, nie możemy sie jednak dogadać co do treści depeszy. Po 3 dniach kopalnia przysyła lekarza i racje żywnościowe dla pracowników. Tak więc z głodu już nie umrzemy, więc mówią teraz możecie wracać. My jednak tkwimy nadal. Po 5 dniach dzwonimy do polskiej ambasady i dowiadujemy się że dostaliśmy zgodę od dyrekcji firmy matki w Luizjanie. Miejscowe władze nadal odmawiają. Próbujemy wysłać helikopter, ale władze kopalni odmawiają zgody na przelot. Sytuacja robi się bardzo napięta. Postanawiamy wejść na teren kopalni i manifestować. Po jakimś czasie przyjeżdża szef ochrony i mówi że zostaniemy zwiezieni na dół. Co udaje się ósmego dnia pobytu. Przez samą kopalnie musimy pokonać około 160 km, w tym część samochodami, część kolejką linową. W końcu docieramy do hotelu Sheraton w Timice i tak powoli kończy się wyprawa. Specjalnie podziękowania: Petr Jahoda, Tomek Kobielski, Ambasada Polska w Jakarcie




Copyright © 2000-2016 Kazimierz Pawłowski | kontakt | współpraca | partnerzy | reklama
design ivento - dedykowane systemy cms identyfikacja wizualna