4Risk

Odwiedzona przez Ciebie strona internetowa korzysta z tzw. cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Zamknij komunikat.

Strona główna » Aktualności » Amatorka narciarstwa

Amatorka narciarstwa

13-06-2013

Rozmowa o polskim narciarstwie alpejskim z Agnieszką Schwenk, triumfatorką tegorocznego cyklu mistrzostw Polski amatorów, byłą zawodniczką reprezentacji Polski, trenerką i po prostu prawdziwą pasjonatką tego sportu.

Skąd wzięło się narciarstwo alpejskie w Twoim życiu?
Rodzice postawili mnie na narty w wieku około trzech lat. Podobno, od samego początku, nie dało się mnie ściągnąć ze stoku. Ponieważ stawiając pierwsze kroki nie umiałam jeszcze jeździć na wyciągu to pod górę, na kijkach, wyciągał mnie tata. Po kilku godzinach tata miał już zdecydowanie dość, a ja wprost przeciwnie – ani myślałam, żeby wracać do domu...

 W tym samym czasie starszy o sześć lat brat zaczął trenować w klubie – zakopiańskim SNPTT. Jak odwoziliśmy go na treningi, to ja cięgle dopytywałam kiedy rozpoczną się moje. I tak się zaczęło. Bardziej pałętałam się pod nogami i biegałem w około niż trenowałam, ale mimo wszystko byłam już w klubie. Później, w przedszkolu, została zorganizowana szkółka narciarska, którą prowadziła pani Dorota. To chyba ona tak naprawdę zaraziła mnie miłością do nart, no i pierwszy raz zabrała na Kasprowy Wierch! Jak dostawałam nowe narty to zawsze najpierw lądowały w moim łóżku. Sypiałam z nimi po kilka tygodni. Mój obecny partner śmieje się, że całe szczęście, że nie musi teraz z nartami rywalizować. Później był klub „Śmig” i trener Jurek Witowski. Obecnie zdecydowanie najwięcej czasu spędzam w Alpach. Szkolę innych, zazwyczaj amatorskie grupy o sportowym zacięciu, czasem dzieci. Organizuję też treningi na tyczkach w Polsce, Czechach, na Słowacji, ale wtedy też głównie stawiam tyczki, nagrywam, mierzę czasy.

Jak doszło do tego, że zaczęłaś startować w cyklu mistrzostw Polski amatorów (MPA)?
Od dawna wiedziałam, że taka impreza istnieje, jednak nigdy nie myślałam, że będę w niej brała udział. Mój życiowy partner startuje w cyklu Pucharu Energetyków i chyba sprawdzając wyniki jego zawodów na stronie TAURON Bachleda Ski zobaczyliśmy jakąś informację o eliminacjach. Sprawdziłam regulamin, dla mnie okres karencji zawodniczej dawno już minął, więc stwierdziliśmy, że pojedziemy, wystartujemy i zobaczymy jak to wszystko wygląda. Po raz pierwszy mogłam startować już dwa sezony temu, ale po rozstaniu ze sportem wyczynowym byłam trochę zniechęcona do nart. Z przyjemnością uczyłam ludzi, ale tak, żeby samemu pójść na tyczki, potrenować w wolny dzień, wystartować w zawodach to nie! Za żadne skarby! Startowałam jedynie w Akademickich Mistrzostwach Polski, ale moja postawa i stosunek do tych startów nie był godny podziwu. Egoistycznie robiłam to tylko dlatego, że wynik dawał stypendium. Z drugiej strony ta przerwa w rywalizacji o na wynik dobrze mi zrobiła. Chyba musiałam przetrawić niespełnione marzenia z dzieciństwa... Dzisiaj już na wesoło i na luzie podchodzę do startów. Zawody i jazda po tyczkach znowu mnie cieszą. Dużo zawdzięczam też mojemu obecnemu partnerowi, który bardzo lubi narty, jest zawodnikiem - amatorem i bardzo chce się rozwijać w tym kierunku (został w tym roku zwycięzcą odbywającego się pod patronatem TAURON Bachleda Ski cyklu Pucharu Energetyków z czego bardzo się cieszę). Razem po prostu świetnie się bawimy na treningach i na zawodach traktując te występy jako hobby i przyjemność, a nie pracę.

Ile znaczy dla Ciebie zwycięstwo w kategorii OPEN w MPA?
Jest to dla mnie ważne. Głównie dlatego, że zawody sprawiły mi bardzo dużo frajdy. Dzień wcześniej szkoliłam w Kaunertal, znaczną część nocy spędziłam za kółkiem i nie wiedziałam w jakiej tak naprawdę będę formie następnego dnia i czy podołam. Starczyło jednak sił! A do tego było wesoło, poznałam nowych ciekawych ludzi, świeciło słońce, było dużo śmiechu i bez najmniejszego stresu na starcie udało się dobrze zjechać. Jednak tęskniłam trochę za zawodami! Przyjemnie znów stanąć na najwyższym stopniu podium. Przyznam, że tytuł znaczyłby jeszcze więcej, gdyby na starcie pojawiła się Ania Buczek, którą uważałam za swoją największą rywalkę. Niestety nie dotarła, ale mam nadzieję, że będzie nam dane się zmierzyć za rok.

Jak oceniasz poziom zawodów MPA?
Poziom zawodów oceniam jako wysoki. Zarówno pod względem sportowym jak i organizacyjnym. Co ciekawe poziom tych zawodów amatorskich oceniam wyżej niż polskich imprez zawodniczych sprzed lat! Jasne, że w międzyczasie tam też pewnie dużo się zmieniło. Bardzo fajnie, że na MPA jest dmuchana meta, komentator, muzyka i zazwyczaj jakaś kiełbasa do przegryzienia wliczona we wpisowe. To są detale, ale tworzą atmosferę imprezy i to na pewno zachęca ludzi! Z bardziej sportowych aspektów to pomiar czasu i sporządzenie wyników przychodzi organizatorom bez problemów (przynajmniej na tych edycjach, w których brałam udział), a wbrew pozorom często zdarzają się na tym polu trudności, które zawsze bardzo frustrują startujących. Mimo, iż pogoda czasem płata figle i np. pomimo kilkudniowego przygotowywania stoku w nocy pojawi się duży opad śniegu, na który nie da się nic poradzić, to organizatorzy zawsze starają się zrobić co w ich mocy, aby było jak najlepiej! Bardzo przyjemnie też, że na wszystkich edycjach pojawiają się medale lub puchary, a na niektórych atrakcyjne nagrody. Oczywiście nie chodzi tylko o to, ale jak pomyślę, że za jedno z miejsc na podium w zawodniczych mistrzostwach Polski do dziś nie dostałam medalu, to jest mi trochę przykro. Nawet symboliczne nagrody się nie pojawiały. Tutaj, podczas MPA każdy, kto znalazł się w 3 lub 6 może poczuć się doceniony.

Widzę jednak pewien potencjał rozwojowy jeśli chodzi o MPA. Chciałabym, aby więcej gigantów i slalomów było na wyższym poziomie, podobnym do tego chociażby ze Szczawnicy. Jasne, że są to zawody amatorskie i chodzi o to, żeby właśnie amatorzy dali sobie radę, ale zawody rozwijając się pod tym względem będą rozwijać również biorących w nich udział uczestników. Oczywiście mogą być edycje łatwiejsze i trudniejsze, ale uważam, że za dużo jest ustawień typu prawo-lewo, bez przelotów, bez zmiany rytmu giganta. Tego każdy, również amator może się nauczyć. A będzie to od startujących wymagało więcej myślenia, popracowania nad linią jazdy itp. Niektóre stoki są też za krótkie lub nieadekwatne do danej konkurencji np. finał slalomu na Długiej Polanie. Nie mówię, że trzeba od razu wszystkich wysłać na Nosal, ale skoro są to finały to jednak stok powinien stwarzać pewne możliwości do ustawienia czegoś interesującego. Najważniejsze jednak, że slalom pojawił się na mistrzostwach Polski. Teraz tylko pracować nad rozwojem tej konkurencji!

Myślę, że wszystkie wymienione przeze mnie pozytywne aspekty mają znaczny wpływ na wzrastającą popularność zawodów. Dobra organizacja, wesoła atmosfera, pozytywnie nastawieni ludzie sprawiają, że MPA są świetnym sposobem na spędzenie wolnego czasu. To przyciąga jak magnes, a potem… pozytywnie uzależnia. Do tego, poprzez swoją wzrastającą popularność, wyniki osiągane w tej imprezie przynoszą też pewien prestiż.

Czy myślisz, że inwestycja w sport amatorski jest potrzebna i prócz samej inicjatywy społecznej może przełożyć się w przyszłości na wzrost poziomu narciarstwa alpejskiego w Polsce?
Zdecydowanie tak. Mam swoją prywatną teorię, że narciarstwo tak naprawdę jest jednym ze sportów narodowych w Polsce. Wszystkie polskie ośrodki narciarskie, nawet te, które bardziej przypominają skansen niż kurort, oblegane są przez niezliczone tłumy. Na stokach za granicą wszędzie słychać język polski. Nie jesteśmy najbogatszym narodem w Europie, nie mamy najbliżej w te góry, a jednak na stokach alpejskich stanowimy zdecydowaną większość! Na 10 osób stojących w kolejce we Włoszech czy Austrii co najmniej 6 to Polacy, a tylko 4 to wszystkie inne nacje! W hotelach, restauracjach często pracuje polska obsługa, na polski tłumaczone są strony internetowe, lokalne informatory, karty menu, w szkołach zatrudniają polskojęzycznych instruktorów. To nie dzieje się bez przyczyny! Naprawdę olbrzymia liczba Polaków jeździ na nartach tylko mało kto zdaje sobie sprawę, że jest nas, aż tak dużo! Tak więc zdecydowanie jest dla kogo robić MPA! A jak to się przekłada na rozwój narciarstwa? Po pierwsze, rodzice zarażają swoimi pasjami dzieci. Im więcej nas jeździ tym więcej będziemy mieli przedstawicieli młodego pokolenia, którzy mają szansę zostać zawodnikami. A tu kłania się czysta statystyka. Tych 10 najlepszych Austriaków, których oglądamy w pucharze świata przeszło selekcję z setek, tysięcy dzieciaków, które zaczynały trenować w szkołach sportowych, klubach, szkółkach. A u nas? Dzieci jeżdżących w klubach w porównaniu do innych krajów  jest naprawdę garstka. Im mniejsza liczba tym mniejsze szanse na znalezienie się w niej osoby o prawdziwych predyspozycjach do narciarstwa. Jasne, że predyspozycje to tylko cząstka sukcesu, taką osobę trzeba umieć jeszcze poprowadzić, musi mieć odpowiednie warunki treningowe oraz musi mieć z kim rywalizować na co dzień na wysokim poziomie. Ale dzisiejszy sport jest tak wyspecjalizowany, że sam ciężki trening, chęci, profesjonalny sztab szkoleniowy, nie wystarczą do tego, aby w danej dyscyplinie być tym THE BEST. Trzeba mieć też to „coś”.

Po drugie, rozwój amatorskiego sportu narciarskiego, jego popularność przekłada się na jego medialność, komercyjność. Komercyjność w tym sensie, że staje się on atrakcyjny dla sponsorów. A to właśnie pieniędzy w polskim sporcie brakuje najbardziej! Nawet spośród tej małej garstki, znajdujemy u nas niesamowite talenty, prawdziwe diamenty. Trzeba je tylko oszlifować. A nie ma do tego zaplecza, odpowiedniej infrastruktury, żeby więcej trenować w Polsce. Współpraca z fizjologami, psychologami, dietetykami, specjalistami od treningu ogólnorozwojowego nie istnieje. Problemy związane z finansami niestety można by mnożyć dość długo.
Po trzecie, rozwój sportu amatorskiego to także rozwój świadomości ludzi, co do tego jak ciężki to sport, jak wiele elementów składa się na sukces. Często dzieciakom brakuje wyrozumiałości ze strony nauczycieli w szkołach odnośnie ich nieobecności, które powstają na skutek wyjazdów na lodowce. Nie chodzi mi tu o dawanie forów, ułatwianie czy mniejszy zakres materiału. Ja np. trenując w kadrze narodowej chodziłam do normalnego liceum i udało mi się zawsze mieć świadectwo z czerwonym paskiem. Ale nie było łatwo. Czasem miałam 4 zaległe sprawdziany dziennie niemal przez cały tydzień, na co naprawdę ciężko się przygotować i tu np. trzeba elastyczności, a nie złośliwości ze strony nauczycieli. Trenując w Polsce między zawodami często mieliśmy problem z długimi kolejkami, które się tworzą. O tym, żeby w zwykłej kolejce ktoś nas przepuścił nie było mowy. Słychać było tylko opinie, że mamy iść na koniec, bo w tym sporcie Polacy i tak nic nie osiągną. Teraz jest już lepiej, ale dawniej wielu właścicieli stoków narciarskich nie pozwalało stawiać tyczek. Mieli komercyjne podejście i bardziej opłacalni byli dla nich turyści niż zamknięcie części stoku na nieliczną reprezentację Polski. Oni też muszą zrozumieć, że im lepsze wyniki będą osiągać zawodnicy, tym więcej ludzi będzie jeździć na nartach, a tym samym i oni zyskają. To są drobne i pojedyncze przykłady mentalności, które szkodzą rozwojowi narciarstwa. A można je zmieniać właśnie przez rozwój i propagowanie narciarstwa, jako sportu amatorskiego. Im więcej osób jeździ, im więcej się o tym mówi tym bardziej wszyscy stają się otwarci na sportowców!

Poruszyłaś temat inwestycji w najmłodszych zawodników. Jak sądzisz co stoi na przeszkodzie młodych alpejczyków – juniorów w Polsce?
Mam nadzieję, że system szkoleniowy już trochę się zmienił i juniorzy mają coraz mniej przeszkód. Tak jak wspominałam za moich czasów główną przeszkodą były pieniądze, a raczej ich brak. Jest bardzo duża presja na wyniki osiągane tu i teraz (nie w przyszłości w dojrzałym wieku), gdyż tylko najlepsze wyniki dają finansowanie. Jeden słabszy sezon mógł odciąć nas całkowicie od finansowania, a w takiej sytuacji ciężko sobie poradzić.

Druga bardzo istotna kwestia to cały system szkolenia. Delikatnie mówiąc był słaby. Na poziomie juniora młodszego osiągaliśmy, dobre wyniki, a potem coś siadało. Kontuzje, przeciążenia, przetrenowanie. Mówiąc w skrócie za mało podstaw technicznych, ogólnorozwojówki, za dużo siły i obciążeń. Tu kłania się wiedza trenerska. Uważam, że w tym fachu nie można spocząć na laurach. Trzeba regularnie się dokształcać, czerpać wzorce i wiedzę z zagranicy. Czyli chcieć się szkolić i rozwijać. Niestety nie wszyscy albo wręcz mało którzy trenerzy tak postępowali. Wiem, że to sroga ocena, ale… takie jest moje zdanie. I uważam, że trzeba głośno o tym mówić. Teraz być może to już się zmienia, sami dostrzegli taką potrzebę. Do akcji wkraczają też młodzi trenerzy. Pełni chęci, wiary, pozytywnej energii i… świadomi błędów swoich poprzedników.

Kolejny istotny aspekt to brak zindywidualizowania treningu. Jasne, że jak masz grupę 20 dzieciaków, to nie jesteś w stanie każdego szkolić osobno. Ale im straszy wiek, wyższy poziom jazdy tym bardziej trening trzeba indywidualizować. Zarówno ten przygotowujący letni, jak i specjalistyczny zimowy. Chodzi o odniesienie go do predyspozycji jednostki, jak i jej preferencji. Nas nikt nie pytał, na czym tak naprawdę nam zależy, w którą stronę chcielibyśmy iść, się rozwijać. Nikt nie mówił co dla nas będzie najbardziej perspektywiczne. A taka indywidualizacja to bardzo ważny aspekt motywacji! I tu znów kłania się psychologia. U nas ona niemal nie istnieje. Za granicą to podstawa, bardzo ważna baza do sukcesu sportowego. Można ją wprowadzać już od bardzo wczesnych lat. Na początku bardziej w formach zabawowych, później dojrzalszych. Obydwie z nich przynoszą długofalowe efekty. Nad głową trzeba pracować jak nad mięśniami. Poza tym podobnie jak w stwierdzeniu „lepiej zapobiegać, niż leczyć” większy efekt przynosi rozpoczęcie pracy psychologicznej z zawodnikiem, gdy nie ma on jeszcze np. problemów z pewnością siebie. Trening koncentracji, relaksacji, techniki oddechowe – to wszystko przynosi rezultaty nie tylko podczas startów, ale również wpływa na efektywność treningów.

Od niemal 3 lat istnieje program TAURON Bachleda Ski, który ma na celu odbudowę polskiego narciarstwa alpejskiego, między innymi poprzez szkolenie młodych narciarzy, dopiero rozpoczynających swą karierę sportową. Czy myślisz, że dzięki takim inicjatywom Polska ma szanse na wykorzystanie potencjału drzemiącego w młodych zawodnikach?
Oczywiście! Na poziomie juniora młodszego już nie raz osiągaliśmy wyniki na poziomie światowym, tylko później coś idzie nie tak jak powinno i te młode talenty gdzieś przepadają. Jeśli będzie stworzony odpowiedni system szkoleniowy, od samych podstaw, od najmłodszych lat, jeśli zostaną im zapewnione odpowiednie warunki, sztab szkoleniowy, jeśli koncentracja z samego treningu zostanie rozszerzona na inne aspekty psychologię, żywienie, zdrowie jak najbardziej możemy się doczekać zawodników w światowej czołówce. Zapewne nigdy nie będziemy światową potęgą, ale zawodników światowego formatu, zdobywających najwyższe laury na pewno możemy mieć!

Jakie są Twoje plany na przyszłość jeśli chodzi o narciarstwo i udział w imprezie MPA?
Na chwilę obecną na pewno zamierzam dalej startować w MPA, bo po prostu sprawia mi to radochę. Jak długo tak będzie, tego nie wiem. W mojej głowie zawsze kłębi się kilka planów, wyzwań, które mogą poważnie nadszarpnąć moje zasoby czasowe również zimą. Ale co z nich wypali…? A jeśli chodzi o same plany narciarskie, to na pewno znowu zaczęła cieszyć mnie jazda na tyczkach, ale z drugiej strony poważnie ciągnie mnie do freeride’u. Ciężko przewidzieć co weźmie górę. Narciarstwo na obecnym etapie mojego życia jest dla mnie taką dyscypliną, w której nie stawiam sobie celów, nie dążę do ich realizacji krok po kroku tylko staram się czerpać z tego jak najwięcej przyjemności. Czekam więc co „wykluje” się z tego w kolejnym sezonie.




Copyright © 2000-2016 Kazimierz Pawłowski | kontakt | współpraca | partnerzy | reklama
design ivento - dedykowane systemy cms identyfikacja wizualna