4Risk

Odwiedzona przez Ciebie strona internetowa korzysta z tzw. cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Zamknij komunikat.

Strona główna » Aktualności » Wyszykowanie samochodów i w drogę!

Wyszykowanie samochodów i w drogę!

12-01-2011

14 listopada po męczącej, prawie dwu dniowej podróży ekipa Campus Australia Expedition w końcu dotarła do upragnionego celu, czyli Cairs. Ponieważ przylecieli w niedzielę nie byli w stanie odebrać samochodu, więc udali się na spacer po nie znanym jeszcze Jackowi mieście. Celem dnia następnego było odebranie samochodu i ruszenie w drogę, lecz sprawy trochę się skomplikowały. Okazało się, że członkowie wyprawy muszą jeszcze raz zarejestrować samochód, tym razem w Qensland, ponieważ stara rejestracja z West Australia niestety straciła ważność.

Na badaniu technicznym okazało się ponadto, że auto nie ma stopu i migacza, więc cała procedura przełożona została na dzień następny, a resztę popołudnia uczestnicy ekspedycji spędzili na kompleksowym robieniu zaopatrzenia przed wyjazdem na off-raod.

Po ulewnej nocy spędzonej na kempingu ruszyli w drogę. Szlak Bloomfield track nie okazał się trudny, wręcz śmiało można go było nazwać „bułką z masłem”. Po drodze próbowali dowiedzieć się czegokolwiek o CREB track’u, ale informacje uzyskane od napotkanych osób nie napawały ich optymizmem, ponieważ wszyscy zgodnie twierdzili, że jest zamknięty. To jednak nie zniechęciło obu członków ekspedycji do dalszej podróży. Po dotarciu do aborygeńskiej komuny Wujal Wujan, gdzie właśnie zaczyna się CREB track, udali się na miejscowy posterunek policji. Tam przemiły aborygeński funkcjonariusz potwierdził, że szlak jest faktycznie zamknięty, ale po dłuższej rozmowie i obejrzeniu wyposażenie samochodu (w tym sprawdzeniu czy wyciągarka działa oraz czy telefon satelitarny jest sprawny) Michał z Jackiem dostali telefony alarmowe, pod które mieli w „razie czego” dzwonić, i błogosławieństwo na podróż zamkniętym szlakiem. CREB track przez pierwsze 20 kilometrów okazał się być bardzo zniszczoną drogą, jednak bez jakiś ekstremalnych niespodzianek. Prawdziwe piekło zaczęło się po minięciu jedynej i ostatniej osady aborygeńskiej o dziwnej nazwie „China Camp”

Po paru kilometrach jazdy uczestnicy wyprawy wiedzieli już dlaczego ten szlak jest zamknięty. Niesamowicie strome zjazdy i podjazdy oraz glina pokrywająca szlak mająca konsystencję masła sprawiały, że ciężko było Jackowi wspinać się z aparatem fotograficznym, nie mówiąc już o wjeżdżaniu samochodem. W sumie przejechanie 54 kilometrów zajęło im 8 godzin. Po zjechaniu z gór czekała ich natomiast jeszcze jedna wielka niewiadoma - musieli pokonać w bród rzekę Daintree. Szczęśliwie rzeka nie była zbyt głęboka i przeprawa poszła gładko, mimo umieszczonej na brzegu tabliczki z ostrzeżeniem o krokodylach.

Miejsce na nocleg Michał i Jacek znaleźli ok. 140 kilometrów dalej przy słynnym wodospadzie i zaporze wodnej Tinnaroo.

Celem dnia następnego był wodospad Wallaman. Przeglądając mapy Michał z Jackiem stwierdzili, że dotrą tam off-road’owym szlakiem prowadzącym z miasteczka Ravenshoe – najwyżej położonego miasta w Queensland ( 980 m. n.p.m.) – do nadmorskiego miasteczka o wdzięcznej nazwie Tully. Rzeczywistość okazała się jednak inna od założeń…. Okazało się, że 300 metrowy fragment drogi jest szeroki na 60 cm i nadaje się tylko dla pieszych. Oznaczało to 40 kilometrowy powrót po śladach i obranie innej drogi. Jednakże okrężna trasa okazała się być jednym z najfajniejszych rajdowych odcinków specjalnych jakie Michał z Jackiem widzieli.

Niecałe 30 kilometrów przed celem podróży pojawiła się tablica informująca, że droga jest niedostępna dla aut kempingowych i busów. Po paru kilometrach droga zaczęła piąć się niemiłosiernie w górę, aby od poziomu 18 m. n.p.m. po 8 kilometrach osiągnąć prawie 600 m. n.p.m. Campusowy przeładowany samochód musiał zaliczyć w połowie drogi przerwę techniczną na schłodzenie silnika. Po dotarciu na samą górę członkowie Campus Adventure Team wjechali na płaskowyż, gdzie droga zmieniła się z dziurawego asfaltu w gliniastą mazię.

W końcu na godzinę przed zachodem słońca osiągnęli swój cel. Wodospad rzeczywiście zrobił na nich piorunujące wrażenie. Woda spadająca z 279 metrów rozbijała się o skały tworząc na dole niesamowitą mgłę.

Nocleg spędzili na samoobsługowym kempingu, gdzie podjeżdżając trzeba wypełnić formularz, włożyć kasę do koperty i wrzucić do kasetki. Noc oczywiście przywitała obu uczestników wyprawy ścianą deszczu, jak to jest zwykle bywa w lesie deszczowym (w ciągu dnia słońce przerywane gwałtownymi acz krótkimi burzami, a w nocy nawałnice trwające parę godzin). Namiot Campusa jednak zwycięsko wychodzi ze starcia z tropikalnymi ulewami. Dzięki temu Michał i Jacek śpią jedynie w wilgoci, a nie w wodzie.




Copyright © 2000-2016 Kazimierz Pawłowski | kontakt | współpraca | partnerzy | reklama
design ivento - dedykowane systemy cms identyfikacja wizualna