4Risk

Odwiedzona przez Ciebie strona internetowa korzysta z tzw. cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Zamknij komunikat.

Strona główna » Aktualności » Happy New Year

Happy New Year

05-07-2006

Wśród wielu zazwyczaj przykrych niespodzianek, które wciąż stają nam na przeszkodzie w realizowaniu wspinaczkowych celów jedna okazała się wyjątkowo dla nas atrakcyjna. Tym razem w położonym wśród gór w centrum Laosu, maleńkim miasteczku zostaliśmy skutecznie uwięzieni na kilka dni przez .... nadejście Nowego Roku - 2549. 

Grunt zaczynał nam się konkretnie palić pod nogami bo kilka ostatnich dni wyprawy mieliśmy bardzo szczegółowo zaplanowanych. Tymczasem z okazji największego lokalnego święta, przypadającego na naszą Wielkanoc, buddyjskiego nowego roku obchodzonego wyjątkowo uroczyście właśnie w Luang Prabang, nie mieliśmy żadnej szansy na wynajęcie łodzi i dotarcie pod "nasze" ściany.

Czwartego dnia ciągłej fiesty gdy przymusowy Rest Day wydłużył się do kilku dni i robił się coraz dłuższy, zaczynaliśmy mieć poważne obawy co do tego czy uda nam się przejść nasze projekty. Ospitowane i wyczyszczone linie dróg czekały na pierwsze przejścia jedyne 30 km stąd. My tymczasem podążaliśmy w wielobarwnym korowodzie tancerzy, mnichów i najpiękniejszych dam za brązowym posążkiem Buddy - Pha Bang, od którego Złote Miasto wzięło nazwę. Całkiem pogodzeni z sytuacją wbiliśmy się tym samym w nurt świętowania i szał fotografowania.Przez lata wspinaczek i podróży widzieliśmy - jak nam się zdawało - wiele, jednak kilkudniowa ceremonia nie miało sobie równych. Gdy więc wszystko wróciło do normy i płynęliśmy wreszcie pod ściany mijając wzdłuż Mekongu zdobne, piaskowe stupy zbudowane na cześć Buddy, nostalgia ustępowała miejsca wspinowemu sprężowi. Mamy niezłego fuksa, niebo zasnute ciemnymi chmurami i temperatura koło 35 stopni to jak na tą okolice mega warunki do wspinu, tak więc dzisiaj albo nigdy. Zasadniczą linię, 25-metrową ryskę o "dziwnych ruchach" dla której zarezerwowaliśmy nazwę "No money, no climb" pierwszy przechodzi Gacek, wyceniając ją na 8A. Za drugą przymiarką linia pada też pod szponem Matea, a potem Sławka. Odetchnęliśmy z ulgą, to nasz ostatni dzień przed trzydniową podróżą "na styk" do Bangkoku na samolot. Zapaliła się iskierka nadziei, że jednak zdążymy. O planie awaryjnym czyli dwa dni więcej i powrót laotańskim samolotem do Bangkoku woleliśmy nawet nie myśleć i to nie z przyczyn finansowych... 
Męczący, bo wielokrotny wspin "pod film" po naszej nowej drodze wypadł na Gacka, jeszcze tylko sesja foto i jesteśmy bez mocy i skóry na palcach - załatwieni na cacy. Wszystko odbywa się w szalonym tempie, bo gdzieś tam po cichu liczymy na chwilę czasu i przymiarkę do naszej najtrudniejszej linii - 45-metrowego megaprojektu będącego przedłużeniem "No money, no climb" o kolejny wyciąg. Wszystko razem to morderczy ciąg narastających trudności, na pewno powyżej 8B. Robimy po przymiarce roztkliwiając się nad pięknem linii i estetyką hardcorowych przechwytów. Wiemy jedno - droga pozostanie wspaniałym prezentem dla naszych następców. Wyposażona w blisko 20 wpinek z poznaczonymi magnezją chwytami byłaby definicją wytrzymałościowego wspinu i wizytówką najwspanialszego rejonu. Tym bardziej nam żal, że znajduje się tak daleko, a nasz powrót jest już tak blisko. Po ciemku zjeżdżamy wprost do łodzi, a nasz wkurzony wizją nocnego powrotu (bez świateł wśród skał) po wyschniętym na maxa Mekongu Batman, dostaje na przebłaganie styrane butki Evolva... (za to w jego maleńkim azjatyckim rozmiarze bo od Matea..:-)) Jacek Kudłaty




Copyright © 2000-2016 Kazimierz Pawłowski | kontakt | współpraca | partnerzy | reklama
design ivento - dedykowane systemy cms identyfikacja wizualna