4Risk

Odwiedzona przez Ciebie strona internetowa korzysta z tzw. cookie. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Zamknij komunikat.

Strona główna » Wyprawy » Moto lato » Moto lato część 2.

Moto lato część 2.

Poznaliśmy też Kasię, moją imienniczkę, której wyznałam po pierwszym dniu, „że jej się oświadczę, a to wszystko przez te pyszne obiadki, które robi!”. Nie mogę też nie wspomnieć o pociechach, Eryku, Wiktorii i Jasiu, które rozbrajały nas pomysłami, na które jedynie dzieci potrafią wpaść.

Spędziliśmy tam niecałe cztery dni, dla mnie, najpiękniejsze dni z całej wyprawy.

To tu miałam okazję towarzyszyć przy wyprowadzaniu 300 kilogramowego Szkockiego byka na pastwisko, pierwszy raz w życiu wydoić kozę, nauczyć się jeździć konno, zobaczyć tamy zbudowane przez bobry, zwiedzić wioskę „Żywkowo”, w której na sezon roi się od bocianów, a których my widzieliśmy w ilości 2 sztuk. W poniedziałek, 23 sierpnia pojechaliśmy zwiedzić zamek, który okazało się, że w poniedziałki jest nieczynny, ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero na miejscu.

Z wielkim sentymentem wspominam jak ‘całą rodzinką’ zasiadaliśmy do obiadu czy kolacji, i o późniejszych rozmowach przy piwie i o tym, że powinnam rzucić palenie papierosów i przytyć 5kg - co aktualnie i jedno i drugie się udało.

To tylko kilka cennych wspomnień, które stamtąd wyniosłam, jest ich dużo więcej i będzie w przyszłości, bo wiem, że nie jeden raz wrócę do tego miejsca, do „Bobrowni”, w której czuję się jak w domu.

25 sierpnia obudziłam się ze świadomością, że dziś stąd wyjedziemy, chłonęłam wzrokiem wszystko jak tylko mogłam, chciałam zapamiętać z tego miejsca jak najwięcej szczegółów.

I tak w południe odpaliliśmy maszyny, pożegnaliśmy się z Kasią, dziećmi i „Bobrownią” i odkręciliśmy manetki razem z Patrykiem, który eskortował nas kilka kilometrów swoją VFR-ką do stacji benzynowej. Pamiętam jak dziś, dumną postawę Patryka na motocyklu, zahipnotyzował mnie swoją jazdą, a w myśli kłębiły mi się wtedy słowa, że z całkiem obcej osoby, w tak krótkim czasie, zaskarbił sobie moja przyjaźń, co w dzisiejszych czasach jest naprawdę trudne. Zatankowaliśmy maszyny na ful i życząc sobie szerokości rozjechaliśmy się w swe strony, wiedząc, że z pewnością jeszcze kiedyś się spotkamy. Nawigacja miała ustawiony cel na Ostrów Mazowiecką (261 km) przecinając Kętrzyn i Mikołajki na Mazurach.

Nie było kolorowo, bo całą drogę męczyliśmy się z silnym bocznym wiatrem. A zajeżdżając do Mikołajek najzwyczajniej doznałam rozczarowania, myślałam, że te tereny zrobią na mnie wrażenie, ale nie zrobiły… Cóż czasem tak bywa, że od razu zakochujemy się w jakimś miejscu, a czasem musimy wrócić do niego kilkukrotnie, aby dostrzec jakieś pozytywy.

Do Ostrów Mazowiecka zajechaliśmy koło godziny 18:00, poznałam tam Bartka, kolegę Grześka, z którym kiedyś pracował, oraz jego rodzinę.

Zostaliśmy tam jedynie na jedną noc i nie było szans na zwiedzanie pod kątem turystycznym, ale można było odczuć, że jest to sympatyczne miasteczko.

W czwartek, 26 sierpnia skierowaliśmy się na granicę z Ukrainą do miejscowości Werbkowice oddaloną od nas o 351 km. Niesamowite, było to jak zmieniały się tereny, które mijaliśmy, zawiłe drogi (niestety w opłakanym stanie), panorama starych domków jednorodzinnych, pól albo bydła, z cywilizacji po wieś i kompletną pustkę. Różnorodność tak biła w oczy, że marzyło się o tym, aby to się nigdy nie skończyło! Niestety czarne chmury wisiały nad nami, a my kierowani rozsądkiem, nie zatrzymywaliśmy się na kontemplowanie widoków, której to decyzji teraz bardzo żałuję, bo słów brak by opisać mijane miejsca.

Do Werbkowic udało nam się zajechać na godzinę 18:00 i ledwo co schowaliśmy maszyny, a zaczął lać solidny deszcz! No, pomyślałam, tym razem udało nam się nie zmoknąć. Końcówkę tego dnia postanowiliśmy zmarnować na regenerację sił.

27 sierpnia pogoda nadal była nie zachęcająca, więc wspólną decyzję jaką podjęliśmy, to odpalenie „niezniszczalnej siedemsetki Cinquecento”. Wyobraźcie sobie, że żeby zrobić jakiekolwiek zdjęcie, ktoś musiał stać nade mną z parasolką (różową z misiem), i mieliśmy na sobie jeszcze płaszcze przeciwdeszczowe, gdyby nie to, to w ciągu 20min mielibyśmy ciuchy do wymiany, a w dwóch kufrach niewiele się zmieściło. Jak pech, to pech. Tego dnia zobaczyliśmy naprawdę wiele, Mariusz jest nie tylko motocyklistą, ale i historykiem, dlatego też opowiedział nam o zwiedzanych miejscach więcej niż znajduje się na tabliczce informacyjnej, których i tak czasem w ogóle nie ma. Faktem jest, że zlasował nam mózgi, i choć wiele widziałam, to niewiele pamiętam, ale natłok informacji był tak wielki, że liceum przy tym, to bułka z masłem. Łącznie pranie mózgów trwało 2dni. Ostatniego wieczoru przysiedliśmy do ogniska i rozmawialiśmy o tym, że ten region ma potencjał turystyczny, ale gmina nie ma ani środków ani chęci, aby go wykorzystać – a szkoda. 28 sierpnia czekała nas wycieczka do Glinian (185 km), z Werbkowic kawałek odeskortował nas Ojciec Mariusza, również motocyklista, bo Mariusz tego dnia miał ważne spotkanie, ale pożegnaliśmy się z nim z samego rana. Zanim się obejrzeliśmy (185 km) witałam się już z rodziną Grześka. Chwilę po rozładowaniu bagaży Grzesiek poszedł na zwiady rodzinne, a ja zapadłam w głęboki sen, było mi zimno.

29 sierpień był ostatnim dniem podróży, tego dnia czekał nas największe wyzwanie, powrót do Wrocławia (418 km). Z Gliwic udało nam się wyjechać dopiero o 14:00, na całą trasę zrobiliśmy jedynie cztery przerwy i byliśmy już w domach o 22:00. To co wspominam najgorzej, to jazda kiedy zaszło już słońce, było tak zimno, że słuchałam szczebiotanie własnych zębów, ale myśl, że już niedaleko, była taką motywacją, że jechało się przed siebie nie bacząc na nic. Z jednej strony byłam szczęśliwa, że jestem już w domu, ale z drugiej strony poleciała mi łezka, że ta podróż tak szybko minęła. Ale nie ważne czego bym nie doświadczyła czy zobaczyła, prawda
zawsze będzie jedna – WSZĘDZIE DOBRZE, ALE W DOMU NAJLEPIEJ.

Ps. Nadal popieram powyższe zdanie, ale już w roku 2011 pojechałam w kolejną podróż Tym razem skierowałam się na Niemcy, Luksemburg, Francję, Belgię i Holandię, wraz z partnerem na Hondzie VFR800Fi.

Na dokładne relację i więcej zdjęć zapraszam na naszą stronę internetową: Freak2ooR.com

Na koniec przede wszystkim chciałabym podziękować naszym sponsorom; Firmie Modeka – za stroje, które chroniły nas przed zimnem i deszczem, oraz które miały dobrą wentylację w upalne dni i były bardzo wygodne, że podróżowanie w nich było dla nas czystą przyjemnością, a nie katorgą. Firmie Ventura – za plecaki, dostosowane do podróżowania motocyklem, przez co bardzo wygodne i przede wszystkim nieprzemakalne oraz za osłony na lampy na motocykle. Firmie Naszywki.com.pl – za naszywki wyprawowe.

Oraz patronom medialnym:
Rejestr Motocykli, Moto Voyager, Ścigacz, Extremium
 
Autor: Katarzyna Rylska (Natka) / www.Freak2ooR.com

1 2

Moto lato

Gdzie uprawiać:

  • ! Geronimo - wyprawy w nieznane - Organizujemy imprezy ekstremalne, wyjazdy firmowe, wyprawy w najdalsze zakątki świata i najbardziej zakręcone pomysły.
  • Adrenalina Park - Największy park rozrywki na Dolnym Śląsku.
  • U-DIVE - Nurkowanie
  • Centrum Rekreacji Alfa - Centrum Rekreacji Alfa to przede wszystkim ludzie. Ludzie, których pasją jest turystyka w trochę innym sensie niż się utarło. Wszystkie siły oraz całą naszą kreatywność wkładamy w to, by nasze wycieczki kojarzyły się zawsze z najlepszą roz
  • Nadlesnictwo Radom Leśny Ośrodek Edukacyjny im. red. A.Zalewskiego - Istniejemy na rynku od 1978 roku.Od początku naszej działalności naszą misją jest oferowanie usług hotelowych, gastronomicznych oraz konferencyjnych na wysokim poziomie. Nasze trzydziestoletnie doświadczenie w kompleksowej obsłudze firm, obs


Copyright © 2000-2016 Kazimierz Pawłowski | kontakt | współpraca | partnerzy | reklama
design ivento - dedykowane systemy cms identyfikacja wizualna